Zawartość strony
Choć nie wiadomo jeszcze, czy gaz z łupków w ogóle popłynie, to wielki biznes już się kręci. Na same poszukiwania surowca w Polsce wydawane są miliardy złotych. A eksperci porównują polską gorączkę gazową do XIX-wiecznej gorączki złota w USA. Sierpień 1896 r. W Górach Skalistych w północnej Kanadzie nad strumieniem Rabbit Greek, będącym jednym z dopływów rzeki Klondike, w piasku grzebią George Carmack, jego kuzyn z Kanady Skookum Jim Mason i Tagish Charlie. Na sitach pobłyskuje obiecująco złoty żwirek. 17 sierpnia, w dniu opisywanym przez historyków jako dzień odkrycia jest już jasne - trzej poszukiwacze złota właśnie zostali bogaczami. Swoją tajemnicę ukrywają jednak miesiącami. Dopiero na początku 1897 r., gdy objuczeni złotem pojawiają się w Seattle i sekret wychodzi na jaw, Amerykę ogarnia gorączka złota. W kwietniu 1897 r. w położonym najbliżej złóż miasteczku Dawson City było zarejestrowanych 1,5 tyś. górników, w sierpniu - 3,5 tyś., rok później - niemal 30 tyś.
Koniec 2007 r., Polska. Gazu ziemnego szuka tu tylko osiem firm, które mają łącznie 120 koncesji Dwa lata później firm jest już 28, a koncesji 203. Dziś - jak Polska długa i szeroka - gazu szuka 35 różnych międzynarodowych spółek na podstawie 234 wydanych przez Ministerstwo Środowiska koncesji (stan na 1 lipca 2011 r.). Obszary objęte pozwoleniem na badania pokrywają ponad połowę powierzchni kraju. Henryk Jacek Jezierski, główny geolog kraju, mówi wprost, że mamy do czynienia z „gorączką złota XXI wieku". A wszystko przez gaz łupkowy, którego według amerykańskich ekspertów mamy najwięcej w Europie. Dotąd w Polsce wydobywano tylko zwykły gaz, konwencjonalny. Udokumentowane zasoby w tego typu złożach to 92 mld m sześć. Większość na Niżu Polskim i na Przedgórzu Karpackim. Wydobywamy jednak mało, zaledwie ok. 4 mld m sześć, rocznie. Aż 70 proc. zużywanego gazu musimy importować, przede wszystkim z Rosji. Ale dzięki złożom niekonwencjonalnym gazu, głównie tym w skałach łupkowych, to się może zmienić. Bo według raportu amerykańskiej Agencji Informacji Energetycznej (EIA Energy Information Agency), opublikowanego w kwietniu tego roku, prognostyczne zasoby wydobywania gazu łupkowego w Polsce wynoszą 5 bln m sześc., a ich wartość rynkowa przekracza dziesiątki miliardów dolarów. Tyle że to szacunki nie geologów,
lecz jedynie firmy konsultingowej.
Gdzie jest polskie Klondike? Prof. Joachim Szulc, dyrektor Instytutu Nauk Geologicznych Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie: - Łupki gazonośne występują w dwóch strefach: od Pomorza po Podlasie, są to łupki sylurskie, bo pochodzą właśnie z tego okresu oraz w pasie o szerokości kilkudziesięciu kilometrów, ciągnącym się od Zielonej Góry, przez Wrocław, środkową część regionu opolskiego, aż prawie po Katowice, które pochodzą z okresu dolnego kar- bonu. Są one płycej położone, na głębokości ok, 1500 m, więc byłyby tańsze w eksploatacji. Ile naprawdę mamy gazu w łupkach - nie wiadomo. Dowiemy się za cztery-pięć lat, gdy zakończą się prace poszukiwawczo-rozpoznawcze, ale już sama perspektywa miliardowych zysków rozpaliła wyobraźnię poszukiwaczy „złota" XXI wieku. Do Polski w ciągu ostatnich dwóch lat ściągnęły wielkie międzynarodowe firmy zajmujące się poszukiwaniem gazu i ropy. Dominują Amerykanie, którzy przywieźli też technologię do wydobywania gazu z łupków. Co ciekawe, historyczne odwierty w stanie Nowy Jork wykonano już w 1821 r.! Przez 75 lat wydobywany gaz łupkowy wykorzystywany był do oświetlenia miasteczka Fredonia.
Na technologię umożliwiającą wydobycie na większą skalę trzeba było jednak poczekać aż do lat 80. XX w. Metodę tzw. szczelinowania wymyślił w 1981 r. i opatentował Amerykanin George T. Mitchell. Polega ona na tłoczeniu pod bardzo dużym ciśnieniem wody z dodatkiem różnych substancji chemicznych, która rozsadza skałę: powstają drobne, ale gęste spękania, dzięki którym uwalniany jest gaz. W Stanach Zjednoczonych gaz łupkowy stanowi dziś 14 proc. całkowitej produkcji gazu ziemnego, a wartość ta rośnie z roku na rok. Geolodzy i firmy zajmujące się poszukiwaniem gazu łupkowego zapewniają, że technologia jest bezpieczna dla środowiska, niepokój wzbudza jednak ilość wody, którą trzeba użyć do szczelinowania. Do jednego otworu wtłacza się średnio od 7,5 do 11,3 mln litrów wody, czyli tyle, ile mieści się w trzech-pięciu basenach
olimpijskich. Na jednej z konferencji poświęconej gazowi łupkowemu główny geolog kraju Henryk Jezierski zapewniał, że ze wstępnych analiz wynika, iż ewentualna produkcja gazu łupkowego nie wpłynie znacząco na bilans wody pitnej w kraju. - Ilość wody zużywana dziennie przez Warszawę do celów komunalnych jest odpowiednikiem od tygodniowego do miesięcznego zużycia wody do szczelinowania na obszarze o powierzchni kilkudziesięciu tysięcy kilometrów kwadratowych - zaznaczał.
Pierwsze, pojedyncze koncesje na poszukiwania gazu łupkowego w Polsce przyznano w październiku 2007 r. Boom zaczął się dwa lata później. W 2009 r. Ministerstwo Środowiska przyznało już 30, a w 2010 r. - 40 koncesji. - W rym roku wydaliśmy yuż 14 ko- lejnych koncesji i rozpatrujemy następnych kilkanaście wniosków - mówi Maciej Młynarczyk, naczelnik wydziału kopalin energetycznych w Departamencie Geologu i Koncesji Geologicznych w MŚ. Łącznie resort wydał już 92 koncesje na łupki (stan na 1 lipca 2011 r.). Najwięcej - 35 - mają krajowe firmy, głównie PGNiG (15), Lotos (7) i Orlen (6), ale aż 30 koncesji mają już polskie przedstawicielstwa firm amerykańskich, 12 - brytyjskich, 9 - kanadyjskich, 5 - węgierskich. Pojedyncze pozwolenia mają też Włosi czy Australijczycy. - Obszary objęte koncesjami na poszukiwania gazu łupkowego pokrywają ok. 25 proc. powierzchni kraju - mówi Młynarczyk Koncesje na poszukiwania gazu w Polsce mają tak znane amerykańskie firmy jak petrochemiczny gigant ExxonMobil, który zdobył uprawnienia do wierceń na Mazowszu i Podlasiu, czy Chevron, który ma koncesje na Lubelszczyźnie. W czerwcu 2010 r. pracodawcy związani z branżą założyli nawet Organizację Polskiego Przemysłu Poszukiwawczo-Wydobywczego, w skład której weszły m.in. takie firmy, jak Chevron Polska Energy Resources, DPV Service, ExxonMobil Poland, Grupa Lotos, Lane Energy Poland, Marathon Petroleum Poland Services, Orlen Upstream, PGNiG i San Leon. Na gaz z łupków mają też ochotę najbogatsi Polacy. Kontrolowana przez Ryszarda Krauzego spółka Petrolinvest kupiła 60 proc. udziałów w spółce Silurian, która ma cztery koncesje poszukiwawcze. Silurianowi ma pomagać w wierceniach amerykańska firma Hallwood Energy, która jest jednym z pionierów gazu łupkowego w Stanach Zjednoczonych i ma własne technologie wydobywania tego surowca. PGNiG pierwszy pilotażowy odwiert za gazem niekonwencjonalnym wykonało na Lubelszczyźnie w lipcu 2010 r. Drugie wiercenie, na Pomorzu w okolicach Wejherowa, zakończono w marcu 2011 r. - W odwiercie tym potwierdzono obiecujące wyniki, choć jest jeszcze przedwcześnie, by ocenić zasoby-mówi Małgorzata Olczyk z zespołu prasowego PGNiG. - Dopiero dalsze analizy dadzą odpowiedź na pytania, jak duże są zasoby i czy eksploatacja złoża będzie opłacalna - dodaje. Niezależnie od tego, czy firmy istotnie znajdą gaz w łupkach i będą go w stanie eksploatować, jedno jest jasne już teraz - Polskę ogarnęło gazowe szaleństwo. I to kosztowne. - Szacuje się, że inwestorzy wyłożą w najbliższych trzech- czterech latach od 6 do 20 mld dol. tylko na prace przygotowawcze do wydobycia gazu łupkowego - twierdzi prof. Joachim Szulc. To dobra wiadomość dla krajowych podwykonawców, którzy prowadzą prace wszelkiego rodzaju, począwszy od przygotowania dokumentacji, projektów, zdobycia zezwoleń, poprzez badania geofizyczne, geologiczne, uzbrojenie terenu, gdzie będą prowadzone wiercenia, budowę dróg, po wiercenie, które też musi być nadzorowane przez geologów i monitoring ochrony środowiska, aż po utylizację odpadów. - Można powiedzieć, że 95 proc. tych prac prowadzonych jest rękoma polskimi. De facto udział firm zagranicznych ogranicza się do koordynowania i zlecania prac - mówi prof. Szulc. - Gospodarka zyskuje. Nawet małe firmy, dwu-trzyosobowe, które wykonywały płytsze wiercenia, teraz dokupują sprzęt, żeby się rozwijać i też załapać się na boom łupkowy - dodaje.
- Jeśli optymistyczne wersje się potwierdzą, będzie się opłacać eksploatować gaz z łupków i nikt z przyczyn ekologicznych czy politycznych tego nie zatrzyma, to będzie to napęd nie tylko dla firm geologicznych, ale i budowlanych - mówi Jan Purchla, właściciel firmy Geokrak z Krakowa zajmującej się nie tylko wierceniami, ale i badaniami geologicznymi, hydrogeologicznymi oraz oceną stanu środowiska. Purchla zaczął interes w 1992 r. Mówi, że wtedy rynek wyglądał zupełnie inaczej niż teraz. - Nie było tylu firm zagranicznych, które przyjeżdżają z kapitałem i szukają wykonawców. Mieliśmy na pewno mniejszą możliwość pozyskiwania zleceń niż dziś - zaznacza.
- Rynek pracy polepszył się dla nas wyraźnie-potwierdza Tadeusz Sołecki z firmy Geofizyka Toruń, która prowadzi badania sejsmiczne na zlecenie m.in. takich firm jak ExxonMobil, Chevron, FX-Energy, DPV Services. - Mamy do czynienia z drugą falą zainteresowania poszukiwaniami gazu w Polsce, po pierwszej z początku lat 90., gdy w ogóle rozpoczęło się wydawanie koncesji. Wtedy jednak większość badań zlecało PGNiG, a teraz robi to znacznie więcej międzynarodowych firm. Prawdziwe kokosy będą zbierać jednak głównie firmy, które wykonują wiercenia, bo w przypadku eksploatacji gazu łupkowego potrzeba więcej odwiertów niż przy gazie konwencjonalnym - dodaje. Nafta Piła, spółka-córka grupy PGNiG, na razie jako jedyna polska firma prowadzi wiercenia dla inwestorów zagranicznych poszukujących w Polsce gazu łupkowego. Pierwszy kontrakt podpisał z brytyjską firmą Lane Energy, która razem z amerykańską firmą Conocophillips prowadzi prace na Pomorzu, m.in. w Łebieniu. Miesiąc temu inwestor dotarł tam do gazu łupkowego. - Ale to nie oznacza, że są to złoża, które są ekonomicznie wydobywalne. Nadal pobieramy próbki z tamtego terenu, które wysłane zostaną do laboratorium do przebadania i dopiero na podstawie trzech pierwszych odwiertów będziemy mogli stwierdzić perspektywiczność projektu prowadzonego na Pomorzu - zastrzega Agnieszka Honkisz z biura Lane Energy Poland.
Dla Nafty Piła zlecenia dotyczące gazu łupkowego to już 15-20 proc. wszystkich kontraktów. Spółka wierci lub będzie wiercić także dla: Saponis Investments, która szuka gazu na Pomorzu, np. w Wytownie, Talisman Energy (jedna z największych kanadyjskich spółek naftowych i gazowych), która ma koncesje razem z firmą San Leon na poszukiwanie gazu z łupków na północy kraju czy Chevron Polska Energy Resources. Gazowy interes ma się w Polsce dobrze także dzięki coraz większej skali poszukiwań gazu konwencjonalnego i drugiego rodzaju gazu niekonwencjonalnego, tzw. gazu ściśniętego (ang. tight gas). Sporymi, udokumentowanymi złożami tego surowca (ok 10 mld m sześć.) pod Poznaniem zainteresowała się brytyjska spółka Aurelian Oil & Gas, w której udziały ma najbogatszy Polak Jan Kulczyk. Nikt się do nich wcześniej nie dobrał, bo surowiec nie dość, że znajduje się na dużej głębokości, to jeszcze trudno go wydobyć.
Brytyjczycy wiercą już jednak w podpoznańskiej gminie Kostrzyn trzeci otwór. Wyniki dwóch pierwszych były na tyle obiecujące, że spółka zamierza docelowo wydobywać rocznie 700 mln m sześć. gazu. Do gazu ściśniętego próbują też dobrać się PGNiG i Lane Energy. Firmy prowadzą poszukiwania na własny koszt i na własne ryzyko. Małgorzata Olczyk z PGNiG opowiada, że by ocenić wielkość zasobów gazu niekonwencjonalnego i opłacalność ekonomiczną ich eksploatacji, potrzebne są liczne analizy geologiczne, fizykochemiczne i geochemiczne, a przede wszystkim kolejne odwierty.
Tymczasem koszt odwiertu w Polsce wraz z zabiegiem szczelinowania to 30-50 min zł. Oprócz nakładów na poszukiwania dochodzą też inne opłaty, rocznie - jak mówi Olczyk - to ok 100 min zł. Składają się na to m.in. podatek VAT, opłaty koncesyjne i za informację geologiczną oraz koszty dzierżawy gruntów, opłaty za użytkowanie obszarów leśnych, opłaty dla gmin, np. za użytkowanie dróg, odszkodowania za wyrąb lasów. Mimo że wielka machina łupkowa ruszyła w Polsce na dobre a inwestorzy sypią milionami, to większość z nich wstrzymuje oddech. Czekają na oficjalne wyniki tych firm, które do gazu łupkowego się już dowierciły. Bo dopiero wtedy okaże się, czy zainwestowane miliony mają szansę się zwrócić.
Do 2017 roku firmy zaplanowały w Polsce wywiercenie 236 otworów poszukiwawczych w łupkach. W przypadku odkrycia i udokumentowania złoża to właśnie inwestor ma pierwszeństwo w ubieganiu się o koncesję na wydobywanie gazu. Wtedy też gminy i państwo będą zarabiać, choćby na opłatach eksploatacyjnych. W zależności od jakości gazu inwestor płaci gminie od 4,68 zł do 5,63 zł za każdy wydobyty tysiąc metrów sześciennych. 60 proc. tej kwoty trafia do kasy gminy, reszta to dochód Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Gmina może też liczyć na zyski z podatków od nieruchomości czy działalności gospodarczej. Na razie państwo zarabia na wydawaniu samych koncesji na poszukiwanie gazu i opłatach za użytkowanie górnicze. Na rzecz skarbu państwa Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska czy gmin firmy zapłaciły do dziś 32 min zł. Polska potrzebuje gazu z łupków z co najmniej kilku powodów. Nasze zapotrzebowanie na gaz ziemny stale rośnie - według różnych prognoz popyt wzrośnie do 2030 r. do 20-23 mld m sześć, na rok (dziś 14 mld m. sześć.). Większe wydobycie własnego surowca zwiększyłoby bezpieczeństwo energetyczne Polski, a może nawet pozwoliłoby eksportować gaz. Większa produkcja to także automatyczny rozwój innych sektorów gospodarki i praca dla polskich inżynierów. Nie bez znaczenia jest też ograniczenie emisji dwutlenku węgla przez Polskę dzięki wykorzystaniu gazu do produkcji prądu. Z gazu ziemnego produkujemy dziś ledwie 3 proc. energii elektrycznej.
Źródło: Gazeta Wyborcza, nr str.: 1, 2011-07-18, autor: Lech Bojarski, Joanna Bosakowska